Przejdź do treści

Powiśle. Sprawy z rzeką Wisłą

Tekst i fotografie: Krzysztof Kubiak

Chałupki były ostatnią, zamieszkałą i zarazem dziką, wyspą na Wiśle. Jej mieszkańców charakteryzowała niezwykła postawa koegzystencji z Wisłą w stanie permanentnej przeprawy. W najgorszym razie w gotowości na natychmiastową przeprawę. Wisła była dla nich darem, była jak rzeka Nil dla Egiptu. Wyspę regularnie nawiedzały powodzie. Jednakże każdy przybór wód obracał się na dobre; był dobrodziejstwem. I choć ich łąki i pola były zalewane, ale dzięki temu, były też regularnie nawożone prze namuły niesione przez rzekę.

Ludzie sobie radzili. Mawiali, że gdy woda podchodzi już pod piec, to znak, że czas przenieść się na strych. Kłopot był z większymi zwierzętami, które przy większej wodzie trzeba było przeprawić do wsi na stały ląd. Rzeka przynosiła też różne dobra. Najczęściej kłody drzewa, nie było więc problemu z opałem. Bywało, że trafiła się nawet jakaś zabłąkana łódź. Podczas naszych badań, mimo ciągłych przepraw, nie słyszeliśmy o jakimkolwiek wypadku utonięcia. Mieszkańcy nagminnie łowili ryby w zrobione przez siebie sieci. W obejściach można było jeszcze zobaczyć stare wiersze; wiklinowe pułapki na ryby. Na wyspie używano kilku łódek. Zazwyczaj cumowano je bez zabezpieczenia więc każdy, kto potrzebował, mógł się przeprawić na drugą stronę.

Na wyspie nie było elektryczności. Mieszkańcy mieli tylko tranzystorowe radia na baterie, ale nie mieli telewizorów. Podczas naszych badań wyświetlano serial „Niewolnica Izaura”, który wszyscy oglądali z wypiekami i przeżywali jak opowieść o najbliższych im sprawach. Pewien mężczyzna zapamiętał się w wykonywaniu prac w obejściu i nie zorientował się, że za niewielką chwilę będzie leciał nowy odcinek serialu.  Okazało się jednak, że wszyscy mieszkańcy Chałupek, przeprawili się już na drugi brzeg Wisły i na wyspie nie ma wolnej łódki. Zdesperowany człowiek pobiegł do domu po kawałek sznura, związał naprędce wiązkę chrustu, rozebrał się a ubranie umieścił na wierzchu patyków i, czym prędzej rzucił się w odmęty. Historia skończyła się szczęśliwie: dopłynął i zdążył obejrzeć kolejny odcinek perypetii Izaury.

Wyspa Chałupki miała zostać wysiedlona w związku z planowanymi pracami regulacyjnymi rzeki. Wisłę zamierzano przegrodzić licznymi zaporami, a wiele terenów nadrzecznych miało zostać zalanych. Mieszkańcom zaoferowano wykup ich terenów, na co nie przystali. Zachowały się niepodpisane dokumenty z propozycją wywłaszczenia. Odmowa opuszczenia wyspy oraz planowane prace w korycie rzeki sprawiły, że do Chałupek nigdy nie dotarła linia elektryczna. W epoce kolejek po różne sklepowe dobra, chałupczanie byli pierwsi, gdy przychodziła dostawa nafty do ich lamp. Przewozili ją w blaszanych baniakach na drugi brzeg. Kilkoro tamtejszych dzieci odrabiało lekcje przy świetle lamp naftowych lub świec. My czuliśmy się jakby ktoś przeniósł nas w realia innej epoki. Brak prądu sprawił, że na wyspie używane były wszelkie urządzenia napędzane siłą mięśni ludzkich lub końskich. Mieszkańcy używali jednego, drewnianego promu, na który mógł wjechać jeden wóz konny. Prom wymagał corocznego przeglądu i konserwacji po zimie. „Napędzany” był drewnianymi żerdziami, którymi odbijano się od dna.

Prom

Prom w Kłudziu funkcjonował w najlepsze podczas naszych badań. Był metalowy. Obsługiwały go dwie osoby. W odróżnieniu od promów poruszających się z wykorzystaniem prądu rzeki, na linie, ten napędzany był przez przycumowaną do jego burty, wielką motorówkę. Brak liny należało sobie tłumaczyć sporym jeszcze wówczas, ruchem barek i pchaczy na Wiśle. Na prawym brzegu Wisły, we wsi Basonia, mieszkańcy używali jeszcze niewielkich, drewnianych promów do przeprawiania się na lewy brzeg, skąd przewozili trawę, siano oraz bydło „na” i „z” pastwisk.

         „U nas na Kłudziu robili takie wielkie krypy i promy też robili. A teraz jest prom elektryczny, czy jaki, nie wiem jaki. Ale dawniej to był prom taki duży, że trzy wozy weszły, a jak mniejsze to i cztery. A te krypy co robili, to ubijali mchami. Widzi pan krypa mchem ubita i ten mech nie puszczał wody! Ale musiał być ten mech taki specjalny, drobniutki, wysuszony. No jak już uszczelnili tym mchem, to na to przybijali listwy, żeby nie wydrapał się ten mech. I krypa, czy prom, się popsuła a ten mech nie zgnił, ani nie wypadł. Kto by teraz umiał zrobić taką krypę.”

Powodzie zdarzały się po zimie. Wysoki, letni przybór nazywano „świętojanką”, bo zwykle przychodził pod koniec czerwca. W okolicy z ochotą opowiadano sobie historię o człowieku, który po powrocie z Ameryki kupił w okolicy chałupę i grunt. Zaczął gospodarować. Wkrótce jednak przyszła wielka woda. Widziano go, gdy na dachu swego domu przepływał z falą powodziową, straciwszy  zarobione za oceanem pieniądze. Ta filmowa figura przedstawiana była jako wydarzenie całkowicie prawdziwe.

 Flisacy, oryle

         „W Kłudziu na takiej górce przez całą zimę chojaki wozili. Mów mamo po polsku- „sosny wozili”. Po naszemu to były chojaki, dawniej tak mówili. Tam tysiące metrów leżało przez zimę. Z wiosną przychodzili flisacy i zbijali te chojaki na krzyż, w tratwy na trzy albo cztery razy. Na wiosnę, jak już było możliwe jechać na wodzie, to spychali te tratwy na wodę i na nich robili taką budę. Spali na tych tratwach i płynęli do Gdańska. I śpiewali. Mogę panu zaśpiewać proszę bardzo. Zawsze na święto Jana to przypływali do brzegów i robili sobie sobótkę. Kupili se wódki, kiełbasy, palili ogniska i śpiewali:

„Świętojański wieczór, uciecha dla dziatwy,
Zapalimy już ogniska, te flisacze tratwy
Idzie płomień w górę, sobótka się pali
Sypie iskry szczerozłote po tej modrej fali.
A ten stary flisak poprawia ogniska
Pal się, pal się, tu sobótko bo Warszawa blisko.”
Teraz to Wisła nie jest taka jak dawniej.
Większa była, głębsza była Wisła, grubsza była.”

         „ A ja miałam takiego pradziadka co był rotmanem. On prowadził krypy. Krypy to były takie duże, ogromne łodzie. Zboże wodą spławiali, węgiel, drzewo i wszystko wodą, ale nazad te krypy musiały ciągnąć statki, bo pod prąd rzeki wiosłami by nie dali rady. To tak przez lato ze trzy razy jeździli do Gdańska. Potrafił z wiosną do Gdańska płynąć, to zawsze se krype sprzedał we Gdańsku i tu dostał drugą. Miał z 90 lat i jeszcze szedł z Gdańska na piechotę. Tak 90 lat miał jak przyszedł z Gdańska z tym wiosełkiem. Jakoś ludzie byli wytrzymalsi dawniej, czy co?”

        Pod koniec lat dwudziestych minionego wieku, w Chałupkach powstało przedsiębiorstwo przewozowe Pawła Stępnia. Miał on 5 barek i holownik, kupiony na spółkę ze Skorkiem, gospodarzem z Kępy Choteckiej. Zatrudniał 25 do 30. osób. Po jego śmierci przedsiębiorstwo upadło. Podczas naszych badań, żyło jeszcze kilku flisaków od Stępnia. Jego córka nie miała wtedy nawet własnej łódki. Niestety dokumentacja firm przewozowych przechowywana w Puławach spłonęła podczas wojny.

Wiedza o rzece

Pływanie na „rumanego” oznaczało wiosłowanie na głębokiej wodzie, a na „pych” płynie się po wodzie, w której wiosło dosięga dna. Oto przysłowie z Chałupek, będące przestrogą dla nieuważnego przewoźnika: „woda to nigdy nie nocuje, tylko dzień i noc pracuje”. Była to wskazówka przypominająca, że charakter miejsc w rzece, który zapamiętaliśmy z wczoraj i z dziś, już nazajutrz może być całkiem inny. Przeprawiający się musiał zatem zwracać szczególną uwagę na nurt Wisły. „Dopiero tutaj piach przyniesie, a za tydzień już ni ma nic, już go nima.” Przykosy to miejsca zdradliwe. Poznaje się je po kształcie fal i kolorze wody. „Przykosa, to jest woda mała, piach, a zaraz z tego piachu kant taki, głęboka woda. Widać, gdzie mała woda jest. Taki, co się zna, to zaraz pozna, gdzie przykosa. Ja Wisłą będę jechać wiesłem i rumieć, ale już wiem, w którym miejscu jest grunt i wsadzam wiesło i jadę gruntem.” Charakterystyczne, jest  tu także to, że wielu mówiło, że Wisłą się „jedzie” a nie płynie. Było to poświadczenie oswojonego i użytkowego charakteru rzeki. Mieszkańcy nadbrzeżnych wsi mieli sporą wiedzę na temat ryb i ich zwyczajów oraz rodzajów sieci. Potrafili powiedzieć, które najlepiej nadawały się do łowienia poszczególnych gatunków ryb oraz sprawdzały się w różnych, znanych im i „wypróbowanych” podczas poprzednich połowów miejscach. ; Np. „karpi jest trzy gatunki; jest karp zwyczajny, królewski i karp krakowski.” Gotowi też byli by uznać zmienny charakter rzeki i twórczo wyszukiwali nowe łowiska. Przed wojną ryby sprzedawali. W Chałupkach wszyscy trudnili się dawniej rybołówstwem. potem już łowili tylko dla siebie. Mawiali: „ bo kto grzybi i kto rybi, tego bieda się nie chybi”. Snuli też opowieści o rybach i stworach fantastycznych. Wielorybem zostawała, ta ryba, która trzy razy przepłynęła Wisłą od morza do Krakowa albo do źródeł rzeki. „Syreny to często się łapią. Mają bardzo smaczne mięso” (?).  Nadrzeczna wiklina była powszechnie wykorzystywana. Trudniący się wyplataniem koszy znali wiele jej odmian. Najchętniej wspominali o „rokicinie”, „trescynie” i „konopie”. Przed wojną bardzo ceniono  „amerykankę”, po którą trzeba było wyprawiać się pod Puławy.

Topielcy

Topielców szukano za pomocą drągów i sieci. Gdy to nie przynosiło rezultatu, puszczało się na wodę chleb, często z zapaloną świeczką na wierzchu. Wierzono, iż w miejscu, w którym znajdowało się ciało topielca, chleb będzie się kręcił, jakby w wirze. W miejscach, w których doszło do tragicznych wydarzeń, straszyło. Słychać było głosy, a całkiem często jakaś ciemna postać próbowała wejść do łódki, albo pociągała za wiosło. Gdy się człowiek przeżegnał, zjawa znikała. Radykalnym środkiem, gdy nic już nie pomagało, było zdjęcie spodni lub zadarcie spódnicy i „pokazanie gołej dupy.”

Dawniej, w nadrzecznych wsiach istniała swoista „cywilizacja rzeki.” Wisła była na swój sposób oswojona, wykorzystywana, a gdy okoliczności tego wymagały, obdarzana respektem. Kontakt z nią przynosił mieszkańcom zyski materialne i finansowe, ale też nowości, innowacje, nowinki i rozmaite trendy, które inną drogą docierałyby wolniej. Wisła żyła – tak przedstawiali ją nasi rozmówcy. Podczas naszych badań mówiono już, że Wisła umarła. Zamarł prawie ruch statków i barek, nie było flisu, mniej było też ryb, woda zaczęła cuchnąć, zapora we Włocławku spowodowała niedostępność ryb migrujących. Wkroczyliśmy w zepsuty świat. Teraz szansą na „zmartwychwstanie” tej rzeki wydaje się pozostawienie procesu jej odtwarzania naturze.